Oblężenie Charlestown – wirtualna prezentacja wspomnienia należącego do Edwarda Kenwaya z 1718 roku, odtworzona przez analityka Abstergo Entertainment za pomocą Animusa Omega.
Opis[]
Edward wyrusza do Charlestown, aby razem z Czarnobrodym odebrać lekarstwa dla mieszkańców Nassau.
Przebieg[]
Czarnobrody przemawia na swoim statku do zakładników, którzy są przywiązani do masztów.
- Thatch: Czyżby nikt za wami nie tęsknił? Czyżby wasze żony, rodziny i rodacy nie chcieli waszego powrotu? Jakże inaczej wytłumaczyć, że to wasz rząd wcale nie dba o wasze życie? Zakładnicy za medykamenty - takie były moje warunki! I cóż - sześć dni wzgardliwego milczenia! Dochodzę zatem do wniosku, że nic nie znaczycie dla Charlestown, a ja więcej zyskam, robiąc sobie z waszych flaków podwiązki, a z kości podpałkę! Na rany Chrystusa! Ależ mam dylemat: zabić was czy wcielić do swojej załogi. Podejmę tę decyzję z ciężkim sercem, ale czystym sumieniem.
Edward podchodzi do Thatcha.
- Thatch: Ahoj, Edwardzie.
- Edward: Co ty u diabła wyrabiasz, człowieku? Toż całe Charlestown patrzy na ten gnój.
- Thatch: Taki jest plan. Jesteśmy poza zasięgiem, ale widać nas jak na dłoni.
- Edward: Zatem gdzie są lekarstwa?
- Thatch: Posłaliśmy ludzi na ląd, żeby dogadali się z gubernatorem. To było tydzień temu. Od tego czasu cisza.
- Edward: Ja się tym zajmę. Daj mi jeden dzień.
Kawka wpływa na bagna.
- Adéwalé: Widzę przed nami jakiś ruch. To żołnierze?
- Edward: Owszem, i dziwnie im się spieszy. Lepiej ruszajmy ich śladem... inaczej mogą nam spłatać jakiegoś figla.
Piraci zaczynają płynąć za kanonierką.
- Adéwalé: I co o tym myślisz?
- Edward: Czarnobrody tkwi tu od ośmiu dni, więc idę o zakład, że ktoś tam przygotował już lekarstwa, tak na wszelki wypadek.
- Adéwalé: Aha. A teraz wyłącznie grają na zwłokę i kombinują, jak tu uniknąć płacenia okupu.
- Edward: Właśnie. Sprawdźmy zatem, co przygotowali i miejmy nadzieję, że wszystko, co najlepsze.
- Adéwalé: Uważaj, kapitanie. Jesteśmy blisko wieży obserwacyjnej.
- Załogant: Kawka nie ma czego szukać na takiej płyciźnie.
- Załogant: To będzie cholerny cud, jeśli nikt nas nie zauważy.
- Adéwalé: Tam jest kolejna wieża.
- Załogant: Co nasz kapitan sobie wyobraża? Jeśli ta mgła się podniesie, będziemy w pułapce.
- Adéwalé: Płyń na pół żagli, kapitanie. Szybkość na nic nam się tu nie przyda. Ostrożnie przy brzegach. Nie przepłyniemy obok nich niezauważeni, kapitanie. A innej drogi nie ma.
- Edward: Zawsze jest inna droga.
- Adéwalé: Żagle w dół!
Kawka cumuje przy pomoście, a Edward niszczy dzwon alarmowy i wraca na statek.
- Adéwalé: Widzę ich. Tam. Miejmy nadzieję, że rzeka nie zacznie się zwężać.
- Załogant: Ten statek zbudowano na otwarte wody, a nie do włóczęgi po bagnach.
- Adéwalé: Jeśli osiądziemy na mieliźnie, możemy się już nigdy nie wydostać. Nie mogą zauważyć, że za nimi płyniemy. Trzymaj kurs, kapitanie. Zaczynają się oddalać, kapitanie.
- Edward: Więc będę musiał obyć się bez niego. Wrócę z lekarstwami.
- Adéwalé: Tak jest, sir.
Edward opuszcza statek i zaczyna śledzić żołnierzy, którzy wychodzą z kanonierki i wsiadają na łódkę.
- Ryder: Jeśli nie wykończą nas gady ani upał, to na pewno zrobią to te przeklęte owady.
- Żołnierz: Racja, moskity wysączą z nas życie do ostatniej kropli. Myślisz, że to prawda, co mówią o Czarnobrodym? Że z głowy bucha mu ogień? Niby z jakiegoś wulkanu?
- Ryder: Jeśli sam nie jest diabłem, to na pewno zawarł jakiś pakt z piekłem. Możemy być tylko wdzięczni, że jego statek stoi na kotwicy i nie wdarł się do Charlestown.
- Żołnierz: Cholerni piraci. Ktoś powinien coś z nimi zrobić.
- Ryder: Kiedyś ich wytępią. Co do jednego.
Łódź dopływa do pierwszego punku kontrolnego.
- Żołnierz: A tam kto?
- Ryder: Dwa stare krokodyle przypłynęły na kolację.
- Żołnierz: Ryder, stary druhu. Ciepło dzisiaj, nie?
- Ryder: Kiedy indziej pogadamy o pogodzie. Teraz nam się trochę spieszy.
Łódź płynie dalej.
- Ryder: Oby ta blokada szybko się skończyła. Tęskno mi za morzem, a ta cuchnąca kałuża ani trochę mi go nie przypomina.
- Żołnierz: Gdyby tu chodziło o złoto. Albo chociaż rum.
- Ryder: A oni chcą tylko lekarstw, ciekawe jaka zaraza szerzy im się na tych okrętach.
- Żołnierz: Na pewno szkorbut i syfilis. Te pirackie okręty są niczym pływające trumny.
- Żołnierz: Co to było?! Krokodyl, prawda? Płynie prosto na nas, czuję to.
Żołnierze docierają do kolejnego punktu kontrolnego.
- Żołnierz: Widziałeś dziś jakiegoś krokodyla? Przysiągłbym, że coś przepływało obok łodzi.
- Żołnierz: Nie, spokojna noc.
- Żołnierz: Czy aby na pewno? Słyszałem coś w wodzie.
- Żołnierz: Uciekło jak cię tylko zobaczyło. W drogę. Kapitan czeka.
Łódź płynie dalej.
- Żołnierz: Jesteśmy już blisko.
- Ryder: To dobrze. Kapitan Wyatt nie należy do cierpliwych.
Po chwili Ryder i reszta docierają do trzeciego punktu kontrolnego.
- Simon: Czołem! A ten tu to Ryder?
- Ryder: We własnej osobie.
- Simon: No to z życiem. Już na was czekają. A wiecie jak...
Krokodyl porywa do wody żołnierza stojącego na brzegu. Łódź zaczyna szybko uciekać.
- Ryder: O Chryste!
- Żołnierz: Porwał go! Porwał go! Mówiłem ci!
- Ryder: Wiosłuj, na litość Boską! Wiosłuj!
- Żołnierz: Mówiłem ci, że tam coś było! Mówiłem, czy nie? O Boże...
- Ryder: Wynośmy się stąd.
- Żołnierz: Dzięki, Chryste! Już myślałem, że nigdy nam się nie uda.
Żołnierze wychodzą z łódki. Ryder i Wyatt zaczynają iść w stronę rezydencji.
- Ryder: Proszę o wybaczenie, sir. Miał miejsce pewien wypadek. Szeregowy Simon...- ten krokodyl go...
- Wyatt: Nie dbam o wasze wypadki. Jakie są wieści z portu, żołnierzu? Mówcie!
- Ryder: Bez zmian, sir. Piraci obstają przy swoim, ale jeszcze nie okaleczyli ani nie zabili żadnego z zakładników, choć zdaje nam się, że są tego bliscy. Może pora...
- Wyatt: Żeby się poddać? Powierzono mi losy tego miasta i nie ugnę się przed żądaniam pirata, nieważne jak straszliwą ma reputację.
- Ryder: Tak jest, sir.
- Wyatt: Tak długo, jak ja mam pieczę nad zapasami, nikt nie tknie tych lekarstw. Niech zaraza wydusi ich wszystkich.
- Ryder: Cholerny kretyn.
Nagle daje się usłyszeć dzwon.
- Wyatt: Co takiego!?
- Żołnierz: Piraci! Tu jest ich okręt! Piraci!
- Wyatt: Wycofać się! Do rezydencji!
Edward ściga kapitana przez doki, które są niszczone przez Kawkę.
- Wyatt: Zatrzymać go!
- Żołnierz: Co się tu dzieje?!
- Wyatt: Pomocy!
- Żołnierz: Hej, stój!
- Wyatt: Zróbcie coś, głupcy!
- Żołnierz: Zaraz dopadnie kapitana!
- Żołnierz: Uważać na beczki z prochem!
- Żołnierz: Nie strzelać do prochu!
- Wyatt: Zabić go! Zabić go! Zróbcie coś! Niech ktoś go zastrzeli!
- Żołnierz: Ktoś goni kapitana!
- Wyatt: Intruz! Pomocy! Tam jest intruz, brać go! Zabić go! Zabić go!
Edward omija żołnierzy, ognia i ataku krokodyla, a następnie zabija Wyatta.
- Wyatt: Och Boże. Mój Boże, ratuj! Wy diabły, oby was wszystkich obdarto ze skóry! Ach!
- Edward: Czarnobrody złożył wam szczodrą ofertę, jakiej jeszcze nikt nigdy nie otrzymał od pirata. Możecie przeklinać jego metody, ale on chciał tylko lekarstw. I teraz je otrzyma. Trzeba było się z nim ułożyć, druhu.
Edward wraca do Czarnobrodego.
- Załogant: On wrócił, kapitanie!
- Zakładnik: Mmhm!
- Thatch: Co przynosisz?
- Edward: Dwie skrzynie i środki do sporządzenia kolejnych dawek.
- Thatch: Aach... Oto pomyślunek jak się patrzy. Rzadkość w dzisiejszych czasach. Słyszałeś, mości Wraggs? Mój młody przyjaciel dobił targu, ratując tym sposobem twój cherlawy kark! Nie podziękujesz mu nawet?
- Zakładnik: Mm mmhm!
- Edward: Powinniśmy opuścić te wody, Thatch. Gubernator otrzymał rozkaz zaciągnięcia większej liczby żołnierzy.
- Thatch: Nie, ty możesz sobie płynąć. Ja mam parę spraw do załatwienia na północy.
- Edward: Ty masz już dość, prawda? Porzucasz nas? I Nassau?
- Thatch: Słuchaj, chłopcze. Schodzi mi już czwarty krzyżyk. I jeśli nie zdobędę środków, by cicho i spokojnie pożeglować sobie w piąty, to raczej zanurzę się na samo dno piekieł, niż przez kolejny rok będę zwał siebie kapitanem. Jeszcze się spotkamy, chłopcze. Na tym lub na tamtym świecie.
Konkluzja[]
Piraci zdobyli leki dla mieszkańców Nassau, a Thatch postanowił opuścić Karaiby.
100% synchronizacji[]
Aby osiągnąć stuprocentową synchronizację z Edwardem, należy:
- użyć 3 razy strzałek usypiających przeciwko krokodylom;
- oskórować krokodyla.