Witaj w Bostonie – wirtualna prezentacja wspomnień genetycznych Haythama Kenwaya z lipca 1754 roku, odtworzona przez jego potomka - Desmonda Milesa w 2012 roku przy pomocy Animusa 3.0.
Opis[]
Haytham przybywa do Bostonu. W porcie czeka na niego Charles Lee, który prowadzi go do sklepu i do tawerny Green Dragon.
Przebieg[]
Haytham schodzi do portu.
- Charles Lee: Mistrzu Kenway! Mistrzu Kenway!
- Haytham: Tak? Czy mogę jakoś pomóc?
Charles uścisnął dłoń Haythama.
- Charles: Nazywam się Charles Lee, sir. Miło mi pana poznać. Polecono mi oprowadzić pana po mieście. Mam pomóc panu zadomowić się tutaj.
Haytham schylił się, by wziąć swoje bagaże.
- Charles: Och, nie trzeba, sir. Zadbałem o to, by pańskie bagaże zostały dostarczone do karczmy.
Haytham i Charles kontynuowali rozmowę podczas podróży do sklepu.
- Haytham: Czy ty pzypadkiem nie jesteś synem Johna i Isabelli?
- Charles: W rzeczy samej.
- Haytham: Służysz pod rozkazami Edwarda Braddocka, nieprawdaż?
- Charles: Tak. Ale on jeszcze nie dotarł do Ameryki i pomyślałem, że mógłbym... Cóż... Przynajmniej póki nie przypłynął... Pomyślałem...
- Haytham: No. Wykrztuś to.
- Charles: Proszę mi wybaczyć, sir. Ja... miałem nadzieję, że mógłby mnie pan uczyć. Jeśli mam służyć Zakonowi, to nie ma lepszego mentora niż pan.
- Haytham: To miłe słowa z twojej strony, ale chyba mnie przeceniasz.
- Charles: To niemożliwe, sir. Tędy.
- Haytham: Boston to miasto pełne życia.
- Charles: Są tutaj najróżniejsze rzeczy do zobaczenia i zrobienia. Gdy już się pan zadomowi, proponuję pospacerować po ulicach. Kto wie, jakie okazje uda się panu napotkać...
- Haytham: Zaczekaj chwilę. Muszę załatwić kilka rzeczy zanim zabierzemy się do pracy.
- Charles: Zajmę się w tym czasie zorganizowaniem koni.
Obaj pobiegli w kierunku sklepu, gdy nagle zauważyli mężczyznę, który został okradziony.
- Benjamin Franklin: A niech was, złodziejaszki. To przeklęte miasto będzie moją zgubą...
- Haytham: Wydajesz się zafrasowany, przyjacielu.
- Benjamin: Bo jestem. I to w wielkiej mierze, w rzeczy samej.
- Haytham: Co się stało?
- Benjamin: Zostałem okradziony. Stare tomiszcze i papiery... Po prawdzie odzyskałem swą własność, ale obawiam się, że wszystko jest zrujnowane.
- Haytham: Ma pan na myśli księgę?
- Benjamin: To nie jest zwykła księga! To almanach. Pierwszy, jaki kiedykolwiek napisałem.
Benjamin Franklin. Miło pana poznać. - Haytham: Haytham Kenway.
- Benjamin: Musiał pan niedawno przybyć do Bostonu.
- Haytham: Po czym pan wnosi?
- Benjamin: Wciąż jet pan pod przemożnym wpływem cnoty. Zatrzymał się pan i pomógł takiemu staremu niedołędze jak ja...
Ja... Nie chcę nic panu narzucać, ale... wygląda pan na żwawą osobę. Gdyby udało się panu znaleźć moje brakujące strony, wynagrodzę pana. - Haytham: Proszę posłuchać, nie jestem pewien, czy ja...
- Benjamin: W porządku, w porządku. Jeśli ma pan czas - wspaniale. Jeśli nie - żaden problem. W obecnym stanie almanach i tak jest bezużyteczny. Ale jeśli uda się jakoś go panu skompletować, znajdzie mnie pan w pobliskim sklepie.
- Haytham: Cóż, to było interesujące...
Haytham wszedł do sklepu i nabył tam pałasz i pistolet skałkowy. Po wyjściu ze sklepu, Haytham zauważył Charlesa czekającego na niego. Dosiadł konia i zaczęli jechać.
- Charles: Jedziemy do tawerny Green Dragon. Właściciele to... ekscentrycy, ale przynajmniej mają dość spore pokoje i nie wściubiają nosa w nieswoje sprawy.
- Haytham: Czy powiedziano ci, czemu przybyłem do Bostonu?
- Charles: Nie. Mistrz Birch powiedział, że powinienem wiedzieć tylko tyle, ile zechce mi pan powiedzieć. Wysłał mi listę nazwisk i kazał zadbać o to, aby mógł pan odszukać tych ludzi.
- Haytham: I jak ci się powiodło w tej kwestii?
- Charles: William Johnson czeka na nas w Green Dragon.
- Haytham: Jak dobrze go znasz?
- Charles: Niezbyt dobrze. Ale gdy zobaczył znak zakonu, nie zawahał się przyjść.
- Haytham: Udowodnij swoją lojalność wobec naszej sprawy i może również poznasz nasze plany.
- Charles: O niczym innym nie marzę, sir.
Konkluzja[]
Haytham i Charles dotarli do tawerny Green Dragon.